Serwis informacyjny

Napromieniowani.pl: relacja z czwartej akcji pomocy czarnobylskim samosiołom

Data dodania: poniedziałek, 11 lutego 2019, autor: nuclear.pl

Grupa Napromieniowani.pl, w dniach od 5 do 8 lutego przeprowadziła czwartą akcję pomocową dla czarnobylskich samosiołów. Dzięki 429 darczyńcom w trakcie zbiórki funduszy na platformie fundraisingowej pomagamy.im udało się uzbierać 20 914 złotych. Dzięki temu Grupa spędziła w Zonie aż 4 dni, a nie 3, jak na poprzednich akcjach pomocowych.

Grupa Napromieniowani.pl to jak sami siebie określają, podróżnicy, eksploratorzy, fotografowie, ale przede wszystkim ludzie, którzy od listopada 2013 roku eksplorują Czarnobylską Strefę Zamkniętą, poznając ją i fotografując nim całkowicie przepadnie. Ich poczynania w mediach społecznościowych śledzi ponad 85 tysięcy internautów, którzy od 2015 roku do Czarnobyla i Prypeci mogą się wybrać na wyprawy organizowane przez nich samych. Od 2018 roku Grupa Napromieniowani.pl organizuje również wyjazdy do Fukushimy oraz do Elektrowni Jądrowej Ignalia na Litwie. W grudniu 2018 roku jako pierwsza grupa na świecie, otrzymali pozwolenie na dwudniowy pobyt w Białoruskiej Strefie Zamkniętej, a już w lutym br. organizują 2 wyprawy do strefy.

Pierwszy dzień tegorocznej akcji pomocy czarnobylskim samosiołom zaczął się od bardzo bogatych zakupów w Iwankowie, mieście znajdującym się niedaleko granicy Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej: najpierw w markecie, a potem na targowisku i w aptece. Dzięki hojności darczyńców Grupa napromieniowani.pl w rekordowo wysokiej zbiórce uzbierała 20 914 złotych, czego efektem były tak długie paragony wypluwane przez kasy, że aż pracujące tam panie były w szoku.

Pierwszy dzień był szczęśliwy i wzruszający, ale przede wszystkim nad wyraz udany. - Udało nam się odwiedzić aż cztery babuszki, co - przy ich niesamowitej gościnności - naprawdę jest wyczynem. Zaczęliśmy od 91-letniej pani Marii mieszkającej samotnie w wiosce Opacziczi. „Tu się rodziłam, mieszkałam całe życie i tu też umrę”, jak często mówi. Jej syn zginął w trakcie usuwania skutków awarii w pobliskiej elektrowni jądrowej, był likwidatorem. W Kijowie ma córkę, która od miesiąca leży w szpitalu. Pomaga jej wraz z mężem i pomagają strażacy z jednostki znajdującej się w tej samej wiosce. Babuszka więc radzi sobie dobrze, choć brakuje jej jednego - zwykłej rozmowy. Wypełniliśmy więc trochę czasu i, oprócz żywności, rozpałek czy środków czystości, zostawiliśmy jej ciepłe papcie, idealnie trafiając w rozmiar. Zobaczyła je i momentalnie się ożywiła. Mała rzecz, a ona cieszyła się z nich tak, jakby to było coś naprawdę wielkiego - relacjonowała Grupa na swoim profilu społecznościowym.

Jadąc dalej na południe Grupa napromieniowani.pl skręciła w las do kompletnie zapomnianej wioski Otaszew. Do niedawna żyły tam dwie osoby, jednak we wrześniu zmarł jeden z mieszkańców: wysoki i szczupły pan Petro, zostawiając samą głuchoniemą babuszkę. Nie słyszy, nie czyta i słabo mówi, więc kontakt z nią jest maksymalnie ograniczony. - O dziwo jednak udało nam się dość ciekawie u niej zawitać. Rok temu wręczyliśmy jej fotografię w ramce i, po wejściu do chaty, zauważyliśmy, że postawiła ją w dobrze widocznym miejscu na stoliku. Zapytana odpowiedziała, że Polacy jej przywieźli. Szybko więc zaznaczyliśmy, że to my a babuszka się ucieszyła dziękując nam. Ze względu na bardzo trudną sytuację zostawiliśmy u niej chyba najwięcej produktów, jednak jej najwięcej radości sprawiło to jedno zdjęcie - czytamy w relacji.

Trzecią wioską było Kupowate, gdzie żyje kilkunastu samosiołów. Oczywiście, wybrano tych, którzy najbardziej potrzebowali pomocy: czy to za pośrednictwem produktów, czy spędzenia wolnego czasu. Grupa odwiedziła więc panią Olgę, która porusza się oparta o chodzik, ponieważ od dłuższego czasu ma ciężko gojącą się ranę na nodze. Kilka miesięcy temu młoda dziewczyna Łucja Matusiak, która była na wyprawie zorganizowanej przez napromieniowani.pl, zaproponowała babuszce zmianę opatrunku na nowy. Obie tak się wtedy polubiły i zżyły, że Łucja napisała dla niej list, który przysłała wraz z chustą i ramką ze wspólnym zdjęciem. - Odczytaliśmy go na głos i tu nastąpiła smutniejsza część dnia, ponieważ w oczach Olgi pojawiły się łzy. Były to jednak łzy przez szczęście.

Nie inaczej było u Marii, której niedawno zmarł mąż. Kiedy zobaczyła Krystiana Machnika i Marka Baryszewskiego wykrzyknęła „a to wy!” i ucałowała ich po kilka razy. Obu bowiem traktuje, jak swoich kolejnych wnuków, co otwarcie mówi za każdym razem. Ma zresztą w swoich zbiorach rodzinnych wspólną fotografię z jednym z nich. - Oczywiście, wszystkich nas nakarmiła i samogonem poczęstowała, strasząc kijem, że ubije, jak coś na stole zostanie. Jak prawdziwa babcia. Jest niesamowicie aktywna i wesoła, jednak posmutniała, kiedy temat zszedł na jej męża.
„Najpierw Iwan umarł, a potem Ryżyk (jej 9-letni kot) - oboje 9. dnia miesiąca. I teraz nie ma z kim rozmawiać” - relacjonują eksploratorzy.

Drugiego dnia wyprawy pomocowej udało się odwiedzić rekordowo dużo samosiołów. - Spędziliśmy go w wiosce Kupowate na południu Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej, gdzie mieszka obecnie najwięcej ludzi. Wśród nich jest kilku, którzy cieszą się dużą popularnością wśród turystycznych grup. Takim osobom niewiele brakuje, więc skupiliśmy się na tych, którzy zostali zapomniani przez wszystkich. A stanowią oni 90% ostatnich mieszkańców tej wioski - wyjaśniają napromieniowani.pl.

I tak dzień zaczął się od wizyty od przemiłej pani Marii Suszczenko z psem Muchtarem, który szczeka tak długo aż się go nie pogłaszcze. Babuszka nie ma już żadnej rodziny, nikt jej nie odwiedza, toteż często na wieść o wizycie Grupy cieszy wzruszeniem. Jest przy tym osobą gościnną i bardzo dbającą o porządek - choć w jej chacie jest schludnie i czysto, to zawsze przeprasza za „bałagan”. Pani Maria skarży się na brak siły przy rąbaniu drewna, więc dostaje zupełnie nowy toporek polskiej produkcji - bardzo ostry, lekki i skuteczny. Drewna akurat miała pod dostatkiem, bo kilka miesięcy temu Grupa narąbała jej tego dużo, więc udali się do następnych chat.

- W kolejnej spotkaliśmy się z samosiołką posiadającą polskie nazwisko Kowal. Ugościła nas jedzeniem i samogonem tak samo, jak poprzednia, dlatego w kolejnej chacie byliśmy zmuszeni odmówić. A tam, przyznać trzeba, nawet nie byłoby czasu na jedzenie i picie, ponieważ małżeństwo Olga i Wasyl to niesamowicie energiczne osoby. Oboje mieszkali w Prypeci na ulicy sportowej skąd 26 kwietnia o 1:23 pani Olga zobaczyła wybuch IV energobloku Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Z kolei ojciec Wasyla, będąc żołnierzem, został wysłany w 1945 roku do Hiroszimy na miejsce eksplozji bomby jądrowej - wrócił stamtąd z wypadającymi włosami prosto do Kupowate. Niedaleko od nich, na kompletnym uboczu wioski mieszkają dwie Marie: córka (rocznik 1951) i matka (rocznik 1926). I bardzo ucieszył nas zdrowy stan starszej pani, ponieważ kiedyś tak się wystraszyła naszym widokiem, że zaczęła płakać, mówiąc, że chata jest czysta, nie ma w niej żadnej radiacji i żebyśmy jej nie zabierali - opowiadają członkowie wyprawy.

Niestety, dużo gorzej trzyma się dziadek Wasyl mieszkający z kilkoma kotami. Z wiekiem trzęsie się coraz mocniej, zdradzając wyraźne objawy postępującej choroby Parkinsona. Jego stan jest już na tyle kiepski, że nie jest w stanie sprzątać i coraz częściej gubi rzeczywistość. Grupa przyzwyczaiła się już do jego opowieści o tym, że ma 113 lat (w rzeczywistości ma nieco ponad 80), jednak większy niepokój wzbudziły historie o „ludziach, którzy leżą pod ziemią i już nie wstaną”. Zresztą, sam Wasyl na obietnicę ponownej wizyty niebawem odpowiada zwykle, że „tego czasu pewnie już nie dożyje”.

Na szczęście, ma sąsiadkę Sofię, która jest, swego rodzaju, przedstawicielką samosiołów wobec administracji Czarnobylskiej Strefy. Opowiadała o tym, jak próbowała wywalczyć częstsze niż raz na 4-5 tygodni przyjazdy obwoźnych sklepów. A z tym staruszkowie mają coraz trudniej, ponieważ w ostatnim czasie zaprzestano wydawania pozwoleń na wioski. Efekt był taki, że przez ostatni miesiąc nawet nie odśnieżano dróg dojazdowych, więc sklep po prostu nie miał jak przyjechać do samosiołów.

Wyprawa pomocawa była zresztą też do ostatniej chwili zagrożona, dopiero w dniu przyjazdu do Strefy wszystkie niezbędne pozwolenia zostały wydane. Takie jest życie w Zonie, że nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro, choć pozornie nic się nie dzieje. Tylko pozornie.

Trzeci dzień wyprawy pomocowej zwykle był ostatnim, jednak w tym roku - dzięki ogromnej hojności darczyńców - Grupa napropmieniowani.pl mogła spędzić w Strefie Zamkniętej więcej czasu. Najpier ruszyli na południowy-wschód w stronę wioski Paryszew, gdzie odwiedzili skromną 83-letnią babuszkę Hannę Jawczenko. Jej rodzina mieszka niedaleko, jednak po rozpadzie ZSRR znaleźli się po stronie białoruskiej. Efekt jest taki, że przyjeżdżają do niej tylko raz do roku - i to nie dlatego, że tak chcą, lecz dlatego że na więcej wizyt nie dostają darmowego pozwolenia. Mimo to, pani Hanna wyczekuje ich cały rok i następna wizyta przypada na kwiecień. Słysząc to zadawaliśmy sobie pytanie, ilu wizyt jeszcze ona dożyje?

- Póki co, ma przy sobie tylko kotka, którego znamy od maleńkości. Teraz jest duży, ale pamiętamy, jak jako kociak wyskakiwał spod spódnicy babuszki z łapkami uniesiony ku górze, udając, że nas atakuje. I choć żyje ze schorowaną panią, która nigdy nie opuszcza swojej posesji, to żyje z nią całkowicie szczęśliwy, interesując się wszystkim, co przyniesiemy. Jednakże w tej wiosce nie jest ona jedynym mieszkańcem. Żyje tam również Iwan Siemieniuk, jednak ma on u siebie na tyle dużo gości, że niczego mu nie brakuje - opisuje Grupa.

Kolejny kierunkiem była wioska Teremsi, znajdująca się nad rzeką Dniepr. Poziom promieniowania jest tam niższy niż w Polsce (około 0,08 uSv/h), a mimo to wciąż znajduje się na terenie zamkniętym. Tam w pierwszej kolejności Grupa odwiedziła Aleksieja i Halinę, którzy wykazują się niezwykłą zaradnością i inteligencją. Pieką bowiem własny chleb zawsze na prawosławne święta, a ryby łowią z wędek własnej konstrukcji. Ba, mają nawet motocykl z bocznym wózkiem, narty i inne ciekawe rzeczy, których Grupa opisać nie może. - Poznaliśmy ich w dość wyjątkowych okolicznościach, kiedy postanowiliśmy sprawdzić wcześniej nieuczęszczaną przez nas część wioski. Wokół mnóstwo było chat, które wyglądały na zamieszkane aż z jednej z nich wyszedł pan Aleksiej. Po chwili rozmowy zaproponował rozmowę i kieliszek samogonu. Jak łatwo się domyślić, z chaty nie tak łatwo było się urwać po jednej szklance... - relacjonują eksploratorzy.

Pan Aleksiej zaproponował swoją pomoc tego dnia. Zaprowadził Grupę do starszej babuszki, którą się opiekuje. Była to Maria Illenok, która jest bardzo kontaktowa, choć niezwykle cicha. Z jednej strony dobrze ogarnia rzeczywistość, ale z drugiej nie pamięta swojej dokładnej daty urodzin, wskazując na 6 lub 7 stycznia 1936 roku. - Daliśmy jej produkty, wymieniliśmy starą żarówkę na energooszczędną LED-ową i ruszyliśmy dalej (pomimo sytuacji samosioły muszą sami płacić z własnej emerytury za pobór energii) - wyjaśniają.

Dalej udali się do samosiołki Hanny, która ma problem z poruszaniem się. - Uwielbiamy ją odwiedzać, ponieważ zawsze cieszy się z naszej wizyty, choć pozornie stara się tego nie objawiać. Miała rodzinę, jednak została już sama. Jej syn został zamordowany przez własną żonę, która odrąbała mu głowę siekierą. Nie wnikaliśmy w to, jak dawno to było, ale widać, że babuszka wciąż bardzo mocno to przeżywa. W trakcie jednej odwiedziny potrafi kilka razy się popłakać, mówiąc, że „ona jest już stara i niedołężna” życząc nam tego, byśmy nie chorowali, jak ona... Mieliśmy w Strefie takich sytuacji wiele, przeżywając wielokrotnie śmierć takich osób, jednak po takich wizytach nawet my musimy niejednokrotnie powstrzymywać się od napływu łez. Życie jest niesprawiedliwe, a my tak niewiele możemy zdziałać pomimo funduszy. Pomogliśmy więc babuszce tak, jak tylko mogliśmy podarowując jej zupełnie nowy telefon, zwany „babuszka-fonem”, posiadającym duże przyciski, prosty system i komendy głosowe. Narzekała ona bowiem na swój stary telefon, że nic przez niego nie słyszy. Czas jednak w Strefie mija szybko i udaliśmy się do kolejnej zamieszkanej chaty, w której żyła wcześniej nieznana nam samosiołka. Tak przynajmniej nam się zdawało... - opowiadaja napromieniowani.pl.

Czekali w chacie, aż babuszka wyjdzie z pomieszczenia obok, kiedy zza zasłony nagle zapytała „przyjechał Krystian?”. Zdziwienie było ogromne, bo skąd samotna babuszka w Czarnobylskiej Strefie Zamkniętej, której nawet nie znali - jak im się wtedy wydawało - zna imię jednego z nich?! Okazało się jednak, że Krystian poznał babuszę Walentynę kilka miesięcy wcześniej podczas przypadkowego spotkania nad rzeką Dniepr, kiedy babuszka łowiła ryby. Rozmawiali tak kilkadziesiąt minut i pani Walentyna tak dobrze to zapamiętała, że poznała go... po głosie.

Pamięć niesamowita, jak gościnność i historia. Po chwili rozmowy okazało się, że Walentyna pracowała w szpitalu nr 126 w Prypeci, kiedy doszło do katastrofy. Była w pracy, kiedy przywieziono tam pierwszych rannych strażaków z objawami choroby popromiennej. Dużo pamięta z tego czasu pomimo upływu tak wielu lat. Szybko ją jednak ewakuowano wraz z pozostałymi mieszkańcami Prypeci. Na dowód pokazała sweter z przypiętym medalem czarnobylskiego likwidatora.

Tego dnia minął rok od śmierci Matrony Ławrienko, żony Wasyla - zaprzyjaźnionego z Grupą małżeństwa z wioski Teremsi. Udali się zatem do niego z zamiarem zostawienia produktów i uszanowania dnia pamięci. - Tak też zrobiliśmy, dając żywność oraz zupełnie nową siekierę polskiej produkcji. Była jednak u niego rodzina, którą już dobrze znamy i która nalegała byśmy zostali. Tak też zrobiliśmy, rozmawiając z nimi i wspominając Matronę. Przy okazji, zauważyliśmy, że za szybą w szafce wciąż stoi ramka ze wspólnym zdjęciem uśmiechniętego małżeństwa, które wydrukowaliśmy, kiedy Matrona jeszcze żyła i wręczyliśmy Wasylowi. Wtedy się popłakał, tak i teraz oczy mu się szkliły za każdym razem, gdy ten temat został poruszony. Tym razem jednak starał się to ukrywać - opowiadają.

Ostatniego dnia wyprawy pomocowej Grupa wyruszyła na południowy-zachód Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej w kierunku opuszczonego miasta Poliske. Wcześniej jednak zajechali do wioski Ilinci, by odwiedzić chatę Fiodora Struka i sprawdzić czy coś się zmieniło od czasu jego zniknięcia. - Dwa lata temu pomogliśmy mu, kiedy spłonęła jego rodzinna chata. Byliśmy pierwsi na miejscu wydarzeń, choć od pożaru minęło kilka dni. W tym czasie dziadek żywił się orzechami i starymi jabłkami pozostałymi po lecie. Był listopad, a Fiodor został sam bez zapasów na zimę i ubrań. Od niego zrodził się pomysł zorganizowania akcji pomocowej. Mocno poprawiliśmy wtedy jego byt, jednak miesiąc później samosioł zaginął - wyjaśniają napromieniowani.pl.

Na stole w jego chacie została szklanka wody i nadgryziony chleb - wszystko wyglądało tak, jakby wyszedł tylko na chwilę i nigdy nie wrócił. Po tak długim czasie pewnym jest, że nie żyje, jednak ciała nigdy nie odnaleziono. Chata Fiodora została całkowicie splądrowana jakiś czas później. Niby strefa zamknięta, a jednak rzeczy znikają...

Podobnie było w nieodległej wiosce Łubianka, gdzie samotnie żyła 78-letnia babuszka Olga Juszczenko pozbawiona dostępu do energii elektrycznej. Krótko po pierwszej akcji pomocy została okradziona przez pracowników wycinających las nieopodal. - Zresztą, nie miała ona szczęścia w ostatnich latach, bo nasza znajomość z Olgą zaczęła się od wzywania pogotowia. Zdradzała wówczas objawy udaru słonecznego pasujące do upalnej pogody z temperaturą sięgającą 35 stopni Celsjusza w cieniu. Ogromne szczęście sprawiło, że spotkaliśmy ją, kiedy szła piechotą do oddalonego o 6 kilometrów leśnictwa Puszczy Czarnobylskiej, by wezwali pomoc. Babuszka była wyraźnie osłabiona i nie miała ze sobą nawet wody, więc łatwo się domyślić, jak skończyłaby się taka wyprawa - opisuje Grupa. Niestety, ale już jej nie ma w Łubiance. Stan zdrowia Olgi pogorszył się na tyle, że rodzina zdecydowała o trwałym zabraniu jej do siebie do Kijowa. Na drzwiach od chaty została tylko kartka informująca o tym, że jest zamieszkana i żeby nie niszczyć niczego. Smutno było na to patrzyć mając w głowie tyle wspomnień związanych z tym miejscem... Miejscem, które teraz dołączyło do grona martwych.

- Udaliśmy się zatem w stronę miasta Poliske przejeżdżając przez niemalże całą Strefę Zamkniętą. Łącznie 3 godziny jazdy Land Roverem przez śnieg. Tylko dzięki niesamowitej hojności naszych czytelników mogliśmy przedłużyć pobyt o jeden dzień, by tam dotrzeć. A cel był jasny, ponieważ kilka miesięcy wcześniej otrzymaliśmy informację od byłego mieszkańca Prypeci o zapomnianej babuszce, która żyje zupełnie sama. Wcześniej jednak postanowiliśmy odwiedzić bardzo aktywne małżeństwo poznane dwa lata wcześniej. Niestety, na miejscu dowiedzieliśmy się, że pan Wiktor został sam. Jego żona zmarła w wyniku powikłań pooperacyjnych - relacjonuje Grupa.

I niestety, ale efekty widać po Wiktorze Petrowiczu. Mocno postarzał się od tego czasu i nie jest już tak energiczny, jak dawniej. Mimo to, trzyma się dobrze i ma nawet pasję, którą jest pszczelarstwo. Pokazywał branżowe gazetki, wskazując na ciekawostki, a jego domowy miód dodany do herbaty smakował świetnie. Niestety, w tym roku pszczoły dały tego miodu niewiele ze względu na ubiegłoroczne ogromne upały i idące za tym susze. Dziaduszek pokazał jeszcze rodzinne fotografie, ubrał się i zaprowadził do sąsiadów. Nie są oni jednak stuprocentowymi samosiołami, ponieważ żyją częściowo w Strefie i częściowo poza nią. Pan Dmitro pisze wiersze z którymi wydał nawet kilka książek. Dał Grupie jedną i podpisał z dedykacją.

- Nie byliśmy tam długo, bo powoli zapadał zmrok, a przed nami jeszcze 3 godziny powrotu do miasta Czarnobyl. Pan Wiktor stwierdził, że pojedzie z nami samochodem do babuszki, której szukamy, ponieważ ona nie otworzy drzwi obcym ludziom. Wskazał drogę i pojechaliśmy na drugi koniec Poliske. Tam ze śniegu wyłoniła się opuszczona Łada oraz ceglany dom wyglądający, jak jakiś zamek. U jego wejścia wisiał dzwon - pan Wiktor poruszył go, a wydał taki dźwięk, że ciężko było go nie słyszeć. Niestety, babuszka nie słyszała, więc doszło wołanie jej i walenie w drzwi. Te otworzyły się dopiero po kilku minutach - relacjonują napromieniowani.pl.

Mieszka tam Hanna Iwanowna Potejczuk, która 3 lutego skończyła 90 lat. Jest szczupła i widać po niej, że za młodu musiała być bardzo dostojna. Niestety, jest już całkowicie ślepa, toteż w jej domu nie ma światła. W środku był duży kominek, wielki stół z litego drewna, krzesła z ręcznymi zdobieniami, zaś na ścianie wisiały głowy dzikich zwierząt. To wszystko w połączeniu ze zgarbioną babuszką idącą w świetle naszych latarek tworzyło dziwną atmosferę.

- Jednak Hanna jest osobą miłą i zdrową na umyśle. Radzi sobie sama pomimo braku wzroku. Ba, zaproponowała nam nawet żebyśmy zostali na noc lub przyjechali latem, gdy będzie ciepło i zielono. Póki co, mieliśmy bardzo mało czasu, więc babuszce zostawiliśmy mnóstwo produktów spożywczych i odwieźliśmy dziadka Wiktora. Zabrał nas jeszcze tylko do małej lokalnej cerkwi, którą się opiekuje. W środku zapalił świece i tak w ich delikatnym blasku zakończyliśmy czwartą akcję pomocy czarnobylskim samosiołom.

Akcja pomocy samosiołom, zorganizowana przez grupę Napromieniowani.pl dzięki finansowemu wsparciu czytelników, została zakończona ogromnym sukcesem, bo dzięki osiągnięciu wyniku prawie 300% w zbiórce udało się odwiedzić prawie wszystkich samosiołów, którzy zostali na wioskach na zimę. Długie przygotowania i ogromna praca wykonana przez całą ekipę przyniosła efekt do którego Grupa zmierzała od lat. - Nie jesteśmy w stanie wyliczyć ile czasu nas to kosztowało, ale faktem jest, że każdy z nas bez żalu poświęcił na to kawałek swojego życia i codziennej pracy. Sama wyprawa była niebywale męcząca, bo działaliśmy od samego rana do nocy, przemierzając całą Czarnobylską Strefę Zamkniętą, chodząc przez śnieg z torbami i śpiąc po 4 godziny. Jednak nikt z nas nie narzekał. Wiedzieliśmy bowiem, że robimy coś dobrego i coś czego nie robi nikt inny. A satysfakcja z wdzięczności samosiołów jest najlepszą nagrodą za wszystko. Poznaliśmy kolejnych samosiołów, kolejne historie, śmiechy, wzruszenia i - niestety - kolejne śmierci. Nie obyło się też bez problemów, ponieważ do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy zostaną nam wydane pozwolenia na wjazd do wiosek, w których mieszkają samosioły. Ryzyko było realne, ponieważ przez ostatni miesiąc takowe pozwolenia wydawane nie były - podsumowują napromieniowani.pl.

W tegorocznej wyprawie pomocowej udział wzięli: Krystian Machnik (główny organizator pomocy), Maciej Bogaczyk (główny kierowca, fotograf), Amadeusz Kocan (zapis filmowy akcji) i Marek Baryshevskyi (tłumacz, czarnobylski przewodnik). Wszyscy oni mieli jasno przydzielone zadania, jednak nikt z nich nie uciekał od pracy, kiedy trzeba było użyć siły fizycznej.


Podziel się z innymi


Komentarze